Generic selectors
Exact matches only
Search in title
Search in content
Post Type Selectors

Filip Brymora, od koszykarza z USA do stand-upera

Rozmowy
21 marca 2024

Filip Brymora urodził się w Polsce, ale dorastał i studiował w USA oraz Holandii. Aby uwolnić się od przyszłości nudnego adwokata, wrócił do Polski opowiadać żarty. Prowadził program komediowy z Łukaszem “Lotkiem” Lodkowskim – “ Gdyby nie kolano”, supportował występy Rafała Paczesia czy Piotra Zola Szulowskiego. Występuje z własnym programem komediowym, bierze udział w różnych wydarzeniach stand-upowych.

Czy praca stand-upera w Polsce jest opłacalna i ile czasu musiało minąć, żebyś zaczął zarabiać? 

Mam takie zdjęcie w pokoju oprawione, moje pierwsze pięćdziesiąt złotych zarobione na standupie w Warszawie i pierwsze dziesięć euro zarobione, gdzieś w Barcelonie. Ja nie jestem w stanie Ci powiedzieć, jak długo minęło pomiędzy pierwszym open mickiem (impreza, na którą każdy może się zgłosić, żeby sprawdzić się w roli komika), a pierwszym płatnym występem. Wydaje mi się, że to nie było aż tak dużo czasu. 

Pamiętam, jak pierwsze dwieście złotych zarobiłem w występie, no to było fantastyczne. Czułem się jakbym teoretycznie, był profesjonalnym komikiem, jakbym już był w tej grupie profesjonalnych komików i pomyślałem sobie, że kurczę, zrobię  dziesięć występów w miesiącu po dwieście złotych to mam dwa tysiące złotych ze stand-upu.

Potem minęło może z półtora roku i ktoś mnie chyba zaprosił na jakieś juwenalia do Krakowa, gdzie miałem jakoś dwa tysiące złotych za występ. Już byłem mentalnie marudzący. Muszę zapłacić za pociąg, muszę podatek odprowadzić, coś tam, coś tam. Więc w stand-upie jakby wzrost zarobków to są skoki. Zaczynasz od dwustu złotych za występ, potem masz dwa koła za występ, a potem masz dwadzieścia koła za występ. Ja przy dwudziestu koła za występ jeszcze nie jestem. Natomiast czy w stand-upie polskim da się zarabiać? Na stand-upie polskim da się zarabiać miliony.

Jak wygląda praca nad materiałem u ciebie? Są komicy, którzy dają sobie jakiś konkretny czas na tworzenie materiału, siedzą i męczą ten materiał, na zasadzie trzeba coś wymyślić, a są też tacy, którzy przez cały czas zbierają sobie coś w notatnikach i później z tego układają program. Może są jeszcze jakieś inne sposoby?

Mój procesor cały czas mieli, więc ja bardzo rzadko przestaję, jakby w głowie być stand-uperem. Byłem kiedyś na komiku Dave’ie Chappelle’u w Berlinie i on po występach często rozmawiał po prostu z widownią na większym luzie i było pytanie o komika Louis’a CK’a, który przechodził swoje perypetie wtedy i Chappelle powiedział coś takiego, że jak był nastolatkiem, jeździł do klubów w Nowym Jorku i on spał w tych klubach i słyszał, tak śpiąc, jak ktoś cały czas morduje śmiechem. To nie było kilku komików. Okazało się, że to był jeden typ i to był właśnie Louis CK, który tak długo był na scenie i cały czas mu tak dobrze szło. Powiedział wtedy takie zdanie, że on uważa, że każdy może być komikiem, bo jak po prostu nie będziesz się poddawał, będziesz chodził na te open micki to wcześniej czy później ktoś pomyśli, że jesteś śmieszny i da Ci jakąś robotę. On uważa, że niektórzy ludzie muszą być komikami, że w pewien sposób nie mają wyboru. Po tym zapaliły mi się świeczki w oczach, byłem na początku tej drogi i czułem, jakby w pewien sposób mówił do mnie. Jest pewien rodzaj osobowości, który jest w pewien sposób uciążliwy w życiu codziennym, który potem okazuje się, że jest idealną osobowością i idealnym umysłem do stand-upu. To jest właśnie takie coś, że jesteś w pewien sposób obserwatorem życia, czasem bardziej niż jego uczestnikiem. Widzisz we wszystkim absurd, w pewien sposób i ja tak mam. Teraz już to wiem, że trzeba kierować się intuicją i robić te rzeczy, które ona podpowiada. 

Co ostatnio zaobserwowałeś? 

Mój następny program będzie pewnie nazywał się „Normalnie nienormalne”. Cały czas zderzam się z rzeczywistością, w której wszyscy mi mówią, że coś jest normalne, a jest totalnie walnięte w kosmos. Jak na przykład, biorąc z mojego życia- przedszkole mojego syna. Gość ma trzy latka, do tej pory wszystko pięknie, babcia, mama, tata, pani opiekunka, wszystko, spacerki i któregoś dnia idziemy w miejsce do jakichś nieznajomych ludzi i przygotowujemy się do tego, żeby go tam zostawić na kilka dobrych godzin, przez kolejne lat 15. Chora sprawa.

Twoje dziecko dalej chodzi do przedszkola? 

My finalnie zabraliśmy młodego z niego. Ja w pewien sposób czułem, że robię rzecz, która jest totalnie matriksowa, jest totalnie systemowa, każdy mi wmawia, że tak mam robić, a to się ze mną nie zgadza. On nie jest szczęśliwy, my nie jesteśmy szczęśliwi. Mamy go jakby w domu z powrotem, przychodzi czasem moja mama, czasem przychodzi opiekunka, ale też ja spędzam z nim sporo czasu. Ja nie chcę być typem, który zarobi dużo pieniędzy i będzie miał 50 lat i będzie rozmawiał z jakimś młodszym typem i mówiąc-  Jest jedna rzecz, której żałuję, że nie spędziłem więcej czasu z dziećmi.

Masz dosyć nietypowy zawód. Wyjazdy w różne miejsca w Polsce. Czy dziecko zmieniło mocno twoje życie zawodowe? 

Myślę, że zmieniło to w stosunkowo małym stopniu. Mniej czasu trochę spędzam na różnych open micach, bo ja nadal testuję nowe żarty, szlifuję je. To po tych występach pewnie zawijam się szybciej. Dziecko bardziej wpłynęło na mój społeczny czas z komikami. Natomiast profesjonalnie wydaje mi się, że nie zmienia to aż tak wiele. Dziecko też na pewno pozwala poznać siebie w większym stopniu, co też z kolei aktywuje kolejne możliwości. Ja w głowie miałem od lat pewien serial, który teraz tak naprawdę dopiero zacząłem pisać, bo wydaje mi się, że te wszystkie procesy zmusiły mnie do poznania siebie na poziomie wystarczającym, żeby mieć ogarniętą całą psychologię postaci, które w tym serialu mają być. Przede wszystkim dziecko też zmieniło trochę myślenie. Przy nim twoja energia, twój czas głównie powinien się skoncentrować na jakby „enjoyowaniu” tych chwil, więc umysł nie goni do przodu, nie goni za sukcesem. Zmienił się też priorytet. Nie czekamy na dobre życie, tylko już jest życie, z którego jesteśmy zadowoleni, bo jesteśmy szczęśliwi, bo jesteśmy razem, jesteśmy rodziną i to też zrzuciło ze mnie ciężar, że „standupowo” muszę napisać coś genialnego, żeby być spełnionym. 

Wracając do stand-upu, od początku ciągnęło Ciebie do komedii? Czy miałeś na siebie kiedyś inny plan?

Dorastałem w Chicago i wtedy plan na mnie był sportowy. Były czasy Jordana, czasy Kobyego i to byli psychopaci. To byli psychopaci jeżeli chodzi o ideę ciężkiej pracy. Trenerzy też się tym wzorowali.  Oni nam wody czasem nie dawali na treningach. To był taki zapier*ol. Odpowiedzią na każde pytanie była ciężka praca i to mnie też złamało. Nie miałem wzorca, który mógł siebie przepracować przez sport wystarczająco holistycznie, żeby to zadziałało, więc ja sport robiłem trochę tak, waląc głową w mur. Była też jeszcze jedna dosyć istotna rzecz. Nie byłem świadomy tego, że nie miałem obywatelstwa, nie miałem zielonej karty, byłem na placówce i nie byłem świadomy, że to się skończy, będę musiał wyjechać i po co mi ten dyplom ze Stanów. Po jakimś czasie jak zrozumiałem, że nie będę koszykarzem, to trochę była jakaś taka pustka, którą wypełniłem ideą, że będę prawnikiem i prawnik pozwoli mi mieć ten element rywalizacji, element takiego w pewien sposób błyszczenia, ale w przestrzeni intelektualnej, a nie sportowej. Poleciałem do Holandii, zrobiłem tam magisterkę i to właśnie tam po raz pierwszy przeszło mi przez myśl, że może stand-up jest czymś, co mógłbym robić. 

Było coś czego bałeś się na początku w standupie? 

Żeby Ci na to odpowiedzieć, to muszę jeszcze wrócić do koszykówki. Ja w trakcie grania nabawiłem się dosyć poważnej kontuzji. Mówili, że powinienem przejść operację, ale to się ze mną intuicyjnie nie zgadzało, żeby zapisać się na operację kręgosłupa. Poszedłem drogą, która prowadziła przez terapeutów do naturoterapeutów, energoterapeutów i do szamanów i po szamanie wszystko się zmieniło. Wracając do twojego pytania, po szamanie dopiero byłem gotowy wejść na scenę, bo była kwestia lęków i to takich najgłupszych. Nie bałem się troli, nie bałem się heklerów ( osoba przeszkadzająca na widowni), nie bałem się opinii. Bałem się, że będzie masa ludzi, która będzie coś myślała i ja nie będę wiedział, co to jest. Często na tych małych salach osoba występująca siedzi z widownią i czeka na swój moment. On przychodzi ty wychodzisz na scenę z widowni, potem schodzisz na widownię, na końcu wszyscy wychodzimy i oni będą wracać do domu i jedno się spyta drugiego – jak ci się podobało? I nie wiesz, co oni powiedzą. To mnie trochę przerażało.

A stand up i rodzice? Jak oni to widzieli?

Długi czas miałem takie myśli, że moi rodzice mnie wyedukowali za swoje ciężko zarobione pieniądze w kierunku prawa. Ja czułem, że to nie jest dla mnie. Zaczynając stand-up, czułem też poczucie winy. Był moment rozmowy z ojcem. Musiałem mu powiedzieć, że doceniam wszystko, ale ja nie będę typem, który będzie w garniturze chodził do roboty. Potem stosunkowo fajnie się to ułożyło, bo pierwszy raz, kiedy tata widział mnie na scenie to pod banerem BBC, które przyjechało do Warszawy. Było to wydarzenie, na które zaprosili polskich artystów i rozmawialiśmy o polskiej sztuce, później niektórzy występowali, w tym ja. Wydaje mi się, że to go też uspokoiło. Wiesz, że jak BBC się tym zainteresowało, to może być o mnie spokojny. 

Masz jakieś momenty z występów, które zapadły Ci najmocniej w pamięci?

Mam, jak pierwszy raz nagrywałem stand-up. Miałem przygotowany materiał na 30 – 40 minut. To był jeden z pierwszych moich występów. Jestem na scenie, robię program i w głowie mam, że zbliżam się do końca materiału, a jednocześnie czułem, że występuje tak z 10 minut, a miało być 40 min. Sprawdzam zegarek i wyszło, że byłem, tyle ile miałem być, właśnie coś koło 40 min. To był pierwszy taki flow state, że jesteś na scenie i nie masz ciała, nie ma czasu, jest tylko energia. Drugi raz miałem taki flow state z publicznością na występie po angielsku. Jest ten stan, że jakby z jednej strony nie myślisz w ogóle, a z drugiej strony myślisz idealnie, że jakby automatycznie, instynktownie. Każda rzecz, którą mówisz, jest śmieszna i wtedy płyniesz. To jest coś, co jest w pewien sposób takim jakby narkotykiem tej pracy.

Wspomniałeś o występie po angielsku, no właśnie, bo występujesz po polsku, ale też po angielsku i czujesz różnicę w publiczności?  

Zdecydowanie. Natomiast nie wydaje mi się, że to jest tylko kwestia ludzi. Wydaje mi się, że to jest też kwestia języka, jak ten język pasuje do sztuki stand-upu. Zawsze będę uważał, że oryginałem stand-upu jest amerykański angielski. Dźwięczność języka, flow języka angielskiego, wszystko to sprawia, że angielski stand-up jest dla mnie łatwiejszy i też pewnie taki more enjoyable w pewnym sensie. Wszystko po angielsku jest takie jakieś łatwiejsze, wręcz jakby to trochę mniej znaczyło, a jak rozmawiasz z Polakami po polsku, wszystko jest takie zauważalne. Każdy twój przecinek, wszystko, każde twoje słowo jest jakby mocno wyczuwalne.

Dorastałeś w Chicago. W występach mówisz po części swoją biografię. W Stanach Zjednoczonych byłeś 10 lat. Pamiętasz może swoje pierwsze zdziwienie, które dotyczyło zasad,  ludzi albo rzeczy, które zobaczyłeś w USA? 

Pamiętam jakoś w pierwszym tygodniu byliśmy w Jewel-Osco i zauważyłem, że ludzie się przepraszają, mimo że nie mają kontaktu ze sobą. Pamiętam, że excuse me było jeszcze na dystans, a jeszcze tłumaczysz sobie w głowie to cały czas na polski – excuse me znaczy, przepraszam. Myślałem: Dlaczego oni bez powodu siebie przepraszają tak często. Druga rzecz to pamiętam, jak w szkole dzieciaki były jakoś głośno i jeden z moich kolegów chciał je uciszyć i powiedział- don’t say nothing. I ja miałem myśl- 2 zaprzeczenia?! , don’t say nothing, don’t say anything. To były takie dwie rzeczy, które pamiętam z zachowania Amerykanina. Często ich się oskarża o bycie jakoś nieszczerym, bo się uśmiechają do innych, więcej rozmawiają. Ja jakoś nie odbierałem tego jako nieszczerość. 

W drugą stronę, miałeś jakieś doświadczenia, jeśli chodzi o stereotypowe podejście do Polaków za granicą? Oprócz USA, mieszkałeś też w Holandii. 

W USA nie, ale w Holandii miałem. O tym mówię w moim programie na Youtubie- „Poczęty w Bangbusie”, i to jest prawdziwa historia. Pierwsza moja interakcja z Holendrem była taka, że on się zdziwił, że nie kradnę. Ja też nie lubiłem pytania skąd jesteś w Holandii. Ja byłem tam pośród międzynarodowych uczniów. Bardzo dużo z Hiszpanii, Australii, Kanady. Wszystkie te miejsca mają fajne konotacje, a Polska ma takie sobie.

Czytaj też:


Dodaj komentarz